„Cienie w mroku”, Michelle Paver – recenzja
Wydawnictwo
b, Warszawa 2010
Jest
rok 1937. Pięć
osób Algie, Hugo, Teddy, Gus i Jack wyrusza na roczną
wyprawę
na Spitsbergen. Cele wyprawy są
dwa: pierwszy „to prowadzenie badań
biologicznych, geologicznych i dynamiki lodu na Dalekiej Północy”,
a drugi cel to „prowadzenie obserwacji meteorologicznych i
przesyłanie
wyników trzy razy na dobę
przez rok do rządowego
centrum meteorologicznego”. Drugi cel zapewnia finansowanie całego
przedsięwzięcia
przez Admiralicję
i Ministerstwo Wojny. Ambitne plany jednak ulegają
zmianie i po pewnym czasie z pięciu
osób na Spitsbergenie zostaje tylko Jack. Miejsce wybrane na
pierwsze obozowisko okazuje się
nawiedzone przez ducha, który wiele lat wcześniej
został
tutaj brutalnie zamordowany.
Książka
została
napisana w formie dziennika, w którym Jack (główny
bohater) robi notatki z każdego
dnia wyprawy. W książce
pełno
jest opisów przyrody i pogody. Nie brakuje opisów żmudnej
i nudnej codzienności,
która nie omija żadnego
z podróżników
na tak długiej wyprawie. Epizody z nawiedzeniami, wywołują
u bohatera dokładnie opisane stany emocjonalne. Książkę
czyta się
dobrze. Jest napisana w taki sposób, że
przydługawe
niekiedy opisy nie nudzą.
Uważam,
że
książkę warto przeczytać,
jeśli
ktoś
lubi tego typu literaturę,
przyrodę, podróże i wyprawy. Wątek
związany
z nawiedzeniem, chociaż
istotny, nie dominuje aż
tak bardzo w całej
książce.
Owszem, nie da się
go pominąć
ani nie zauważyć,
gdyż
stanowi niejako oś
samej opowieści,
nie jest jednak uciążliwy. Nie jest to horror, w którym trup
ściele się gęsto.
Pozdrawiam. :)